Nowi sprzymierzeńcy w układaniu włosów:)


Ostatnio stwierdziłam,że za bardzo trzęsę się nad włosami. Wiem, że fajnie mieć zdrowe, błyszczące i gęste, ale czasem trzeba wypośrodkować pewne sprawy. Zaczęłam się zastanawiać, czy piękne włosy naprawdę muszą być odizolowane od urządzeń elektrycznych. Czy chodzenie z mokrą głową przez kilka godzin jest naprawdę konieczne? Czy nie można użyć suszarki, lokówki czy prostownicy? Moje włosy gdy same sobie schną, później są oklapnięte, układają się po swojemu, niekoniecznie ładnie. W moim przypadku zdrowiej nie oznacza lepiej. Myślę, że przy pielęgnacji pozostanę, ale wrócę do suszenia suszarką, a od czasu do czasu posłużę się lokóweczką czy prostownicą. Ponieważ naturę mam raczej leniwą, to grzeszyć w ten sposób nie będę zbyt często. Ale czasem warto sobie strzelić super fryz, na przykład z okazji randki z mężem:)

Jak pomyślałam, tak zrobiłam:) I w ten sposób stałam się posiadaczką suszarki i dwóch lokówek. Suszarka wyposażoną jest w dyfuzor, jonizację, zimny nawiew i jestem bardzo z niej zadowolona. Włoski po wysuszeniu są odbite od skóry, puszyste, wydaje się, że jest ich więcej. 
Lokówek jeszcze nie używałam, ale jak już sobie jakiegoś fryza zrobię, to nie omieszkam dodać relację:)
















Siemnię lniane - eksperyment- raport 1 miesiąc

No i wczoraj minął pierwszy miesiąc mojego eksperymentu z siemieniem lnianym. Niesamowite, jak ten czas szybko upływa. Wciąż wydaje mi się, że dopiero co zaczęłam, a tu już czas napisać pierwszy raport.

Na początek napiszę, że łatwiej było mi pić śmierdzące drożdże niż zjadać siemię. Smaku żadnego co prawda nie ma, zapach też nie odrzuca, ale wygląd tego gluta bardzo mnie zniechęca. Naprawdę muszę się przełamywać, żeby wziąć to do ust. Przelewam zaparzone siemię do blendera i wtedy on tak obleśnie odrywa się od kubeczka i z głośnym chlupnięciem uderza o dno miksera. Chryste, nawet nie napiszę o swoich skojarzeniach, bo jeszcze przez dwa miesiące muszę to jeść.

Myślę, że miesiąc to stanowczo zbyt mało, żeby już jakieś ciekawe wnioski wysnuć. Cudów nie zauważyłam, ale też nie oczekiwałam, że od razu wszystko się zmieni, włosy przestaną wypadać, urosną 5 cm i zagęszczą się tak, że będzie mi gorąco w głowę. Wszystko potrzebuje czasu, jestem cierpliwa i sądzę, że następny raport pozwoli już zobaczyć, czy picie tego "eliksiru" :) przynosi jakieś wymierne korzyści.

Siemię lniane posiada wiele właściwości zdrowotnych, o których można przeczytać choćby tutaj. To mnie trzyma przy zdrowych zmysłach, bo gdy przyrządzam sobie kolejną porcję, naprawdę bliska jestem obłędu. Nie sądziłam, że jestem aż tak wrażliwa na pewne obrazy. Te związane z tymi małymi nasionkami są absolutnie odrzucające!!! Ale to moja przypadłość, każdy inny pewnie takich problemów nie ma:) Tak czy siak, siemię zdrowe jest i tylko czekać wyników.

To co zauważyłam bez mierzenia, to wzmocnienie paznokci. Lakier coraz dłużej się ich trzyma. Drożdże pomogły, a siemię jeszcze wzmaga ten efekt. To jedyna jak na razie znacząca różnica. Mam nadzieję,że następny raport pokaże, że nie na darmo się tak męczę:)

Przed chwilką zmierzyłam włosy i po prostu w szoku jestem!!! Włosy mierzyłam w trzech miejscach:

-za uchem
-na skroni
-na czubku głowy.

Na skroni niewiele więcej urosły, ale na czubku głowy i z tyłu przyrost wyniósł 4 cm! I to w ciągu miesiąca! Zazwyczaj rosły mi ledwo 1 cm, a tu taka niespodzianka:) Załóżmy, że zmierzyłam niezbyt dokładnie i pomyliłam się o 1 a nawet 2 cm. Daje to i tak niezły wynik: 2-3cm, po prostu super.

Jednak dobrze wiedzieć, że jakieś wymierne efekty mojej mordęgi są:)


Na zdjęciu wrześniowym eksperymentuję z powrotem do fal, ale jak widać licho idzie:)



Pierwsza paletka z Inglota:)

No może nie pierwsza, ale pierwsza z której jestem zadowolona. Zadowolenie to jest efektem stosowania bazy pod cienie, a nie poprawy jakości cieni. Chyba większość z nas miała małą przygodę z produktami Inglota. Mają one swoje fanki, ale grono osób narzekających na te kosmetyki jest równie liczna. W mojej kosmetyczce mam kilka pojedynczych cieni, a ostatnio zagościła w niej również paletka, którą sobie sama skompletowałam. Mam już dość ponuractwa Urban Decay Naked2! Tam mi się zachciało koloru na oczach, że pojechałam na całego:) W porównaniu z dotychczasowym zestawem kolorystycznym, który do tej pory stosowałam, te cienie to czysty obłęd:) A co mi tam, raz się żyje:) Trzeba jakoś tą nadchodzącą jesień godnie przywitać. A że bardzo lubię tę porę roku, to i odpowiednio do niej się szykuję. Choćby w doborze kolorów cieni:)






Paletka jest dość elegancka i skromna. W środku posiada lusterko, ale raczej nie będę z niego korzystać. Do zestawu dodano dwa aplikatorki, które zaraz wyrzucę, bo za każdym razem jak otworzę paletkę, to będą się walać i przeszkadzać. Cena jest bardzo korzystna. 10 zł za opakowanie + 10 zł za każdy cień. Może być.




Wybrałam sobie cztery cienie matowe i jeden satynowy dla rozświetlenia kącika oczu. Bez bazy ich nie używałam, bo pamiętam jeszcze dawne czasy, gdy malowałam się Inglotem bez utrwalacza. W efekcie cienie migrowały sobie, blakły i zbierały się w załamaniach powiek. Z bazą jest już zupełnie inaczej. Trzymają się dzielnie prawie cały dzień. 

Kolory są nasycone, ale raczej słabo napigmentowane. Najlepiej pod tym względem wypada turkusik. Reszty muszę więcej nałożyć, żeby pokryć wszelkie prześwity. Blendują się całkiem nieźle. Prawie wcale nie osypują się przy nakładaniu. Szczerze mówiąc, jestem zadowolona, bo kolorki naprawdę optymistyczne, a cena przyzwoita:)



Ben Nye Banana Powder - hmm... sama nie wiem...


Właśnie jestem na etapie poszukiwania idealnego pudru sypkiego. Jest to nie lada wyzwanie, bo od takiego kosmetyku wymagam długotrwałego matowienia, koloru, który nie ściemnieje, utrwalenia makijażu.
Cerę mam mieszaną i mało perfekcyjną z ogromną ilością piegów. Piegi same w sobie nie stanowią ( już:) ) dla mnie problemu. Jednak sprawiają one, że moja twarz wydaje się ciemniejsza od szyi. I znajdź tu odpowiedni kolor podkładu i pudru! Z podkładem już się nie borykam, bo znalazłam swój ukochany - Shiseido. Jednak puder to wciąż podróż bez końca przez testy i próby przeróżnych specyfików.

Zachęcona pozytywnymi komentarzami sięgnęłam po Ben Nye. Wybrałam puder bananowy, bo wydawało mi się, że ten kolor będzie dla mnie idealny. 


 De facto żółć ma za zadanie niwelować zaczerwienienia na twarzy i w tym aspekcie bananek spisuje się na medal. Moje drobne zaczerwienienia w okolicach nosa zniknęły. Kolor okazał się nieco ciemniejszy dla szyi, lecz odrobina krzemionki  zlikwidowała ten problem. Z koloru naprawdę jestem zadowolona, tym bardziej że po nałożeniu doskonale się  wtapia w skórę i nie grozi nam upodobnienie się do Chinki:)

Co do matowienia- nie powala na kolana:( Ale należy wziąć poprawkę na to, że mam mieszaną cerę, używam na codzień filtrów spf 50, więc trudno mi znaleźć coś, co strefę T ujarzmi na dłuższy czas. Mnie w macie utrzymuje ok 3- 4 godzin. Czyli średnio.

Największy problem mam jednak z relacją bananka z podkładem. Raczej się nie lubią. Puder po pewnym czasie zaczyna się ważyć w strefie T. Zostawię więc sobie odsypkę do likwidowania niechcianych zaczerwień, a resztę puszczę w świat.




Tak prezentuje się Ben Nye na skórze w dużej ilości.



Tak wygląda po wtarciu.


Na zbliżeniu widać, jak ładnie się wtopił:)



A tak właśnie Bananek prezentuje się. 



Podkład zamknięty jest w mało estetycznym plastikowym opakowaniu. Ale to szczegół, bo zawsze można sobie przesypać do czegoś mniejszego  i bardziej poręcznego. 



Sitko jak widać , również wydaje się niezbyt poręczne, ale puderek wysypuje się w odpowiedniej ilości, raczej trudno o przesadzenie i zmarnowanie nadmiaru. Puder nie pyli, jest drobno zmielony. Nie jest widoczny na twarzy, nie wchodzi w pory. No nieomal same zalety.




A tutaj dokładny skład dla zainteresowanych.



Ilość pudru powala na kolana- 85g! To chyba dożywotnia porcja dla zwykłej użytkowniczki:) Z mojego opakowania 30 g odstąpiłam koleżankom z Wizażu, sobie zostawiłam 15 g, a resztę 40g z chęcią odsprzedam. 

Za 40g chciałabym 35 zł + 6,5 zł list polecony priorytetowy. Istnieje możliwość podzielenia tej porcji na dwie mniejsze.


Edit: oferta już nieaktualna:)

Prima Moda - pełna satysfakcja:)

Muszę podzielić się z wami moją małą przygodą z marką Prima Moda. Kupiłam sobie na wiosnę super sandałki, którym niestety zaczęła odklejać się podeszwa. Butki spakowałam i pojechałam do galerii w bojowym nastroju. Przyzwyczajona do wiecznych walk słownych i ścierania się na spojrzenia ze sprzedawczyniami w trakcie składania jakichkolwiek reklamacji, uzbroiłam się w cierpliwość, postawnego męża  i pewnym krokiem weszłam do salonu. I tu jakaś niesamowita zmiana! Nie zostałam potraktowana jak upierdliwy wrzód na dupie, który śmie podważać doskonałość produktu, a przyjęto mnie mile, ze zrozumieniem. Poczułam, że coś się zmienia w państwie duńskim:)

Pewna, że odpowiedź otrzymam przepisowo w ostatnim, czternastym dniu, z nieomal szokiem otworzyłam maila od Prima Mody, który przyszedł po tygodniu. Lecz zakres wprawiania mnie w zdumienie na tym się nie skończył. Wyobraźcie sobie, że uznano mi reklamację i jeszcze dano mi wybór. Mogłam wymienić wadliwą parę na taki sam model lub wybrać inne obuwie dostępne w salonie. I takim oto sposobem w mojej szafie zadomowiły się takie ślicznotki:)

Cieszę się niezmiernie, że wreszcie klienta traktują poważnie, marketingowcy zaczynają wprowadzać w życie to, czego nauczyli się na studiach. Bałam się, że będę musiała wstąpić na wojenną ścieżkę, a za sojusznika przyjdzie brać mi rzecznika praw konsumenta. A tymczasem wszystko zostało załatwione na drodze pokojowej. Klientki nie stracili:)








Moja pielęgnacja twarzy



Muszę stwierdzić, że im mniej rzeczy używam do pielęgnacji twarzy, tym lepiej ona wygląda. Jest to oczywiście moje subiektywne zdanie i nie opiera się ono o odwagę wyjścia z domu bez makijażu, ale cieszą mnie nawet drobne zmiany:)

Mam dość problematyczną cerę, wrażliwą, skłonną do zapychania, świecącą się, z widocznymi porami, no i wiekową już:) Z tego szerokiego wachlarza na razie udało mi się wykluczyć skłonność do zapychania. W sumie pojawia mi się jeden, czy dwa gule przed okresem. Ale tak jest zawsze od lat, zdążyłam już się przyzwyczaić nawet do umiejscowienia się tych niespodzianek centralnie na nosie, brodzie lub czole. Występują rzadko, dlatego lubią chyba być widoczne. Peryferie twarzy ich nie zadawalają:)








Twarz przemywam codziennie rano i wieczorem mydłem Aleppo, jednak robię to na razie do dwóch tygodni dopiero, więc za wcześnie na wnioski. Na dzień dzisiejszy jestem zadowolona i mój mąż też, bo z lubością używa i on tego mydełka:) Wcześniej myłam buźkę niebieskim płynem Babydream- tylko on mnie nie podrażniał i nie sprawiał, że skóra była ściągnięta i błagała o krem.

Rano po myciu zwilżam twarz wodą różaną Ikarova. Na jeszcze wilgotną buźkę nakładam ekoAmpułkę 1 . Działa ona jak najlepszy lifting:) Po kilku minutach smaruję się sporą ilością Vichy, a pod oczy krem Pat&Rub.Vichy polecam, miałam naprawdę mnóstwo różnych kremów z filtrami, ale on jest moim ulubieńcem.


Wieczorem znów używam Aleppo, makijaż oczu usuwam dwufazowym płynem Yves-Rocher.

Umytą twarz przecieram tonikiem PHA. Naprawdę jest łagodny i skuteczny. Po około 10 minutach wklepuję krem na noc Pat&Rub, pod oczy znów krem P&R. I rano budzę się z wypoczętą buźką:)

Raz lub dwa razy w tygodniu stosuję maskę oczyszczającą Sanoflore, a na comiesięczne niespodzianki nakładam Effaclar.





I to wszystko:) Jak już znajdę coś, co odpowiada mojej twarzy, to trzymam się tego kurczowo. Niestety moja cera nie lubi częstych zmian i eksperymentów.

Essie Licorice - tym razem czerń

To już ostatni lakier, który kupiłam na promocji w Superpharm. Ceny lakierów Essie spadły do poziomu 26 zł, więc można było się skusić nawet na kilka. Ja kupiłam trzy, a Licorice to bardzo śmiałe zakończenie promocyjnych zakupków:)

Lubię czerń na niezbyt długich paznokciach, a takie najczęściej właśnie noszę. Zdaję sobie sprawę, że czarne lakiery nie są teraz modne, ale mnie bardzo się podoba, więc mam i sobie maluję:) Zwłaszcza, że pora roku odpowiednia do noszenia takich barw tuż tuż.








Lakier ma bardzo dobre krycie. De facto wystarczyłaby jedna warstwa, żeby całkowicie pokryć płytkę. Ale moje zdolności w tej dziedzinie są dość mocno ograniczone, więc bez dwóch warstw nie obeszło się.

Czerń jest piękna, głęboka, cudnie lśni. Po dwóch dniach noszenia starły się jedynie końcówki. Nic nie odprysnęło, jestem z tego faktu bardzo zadowolona, bo do tej pory lakier schodził mi już na drugi dzień:) Cudowne działanie drożdży wydłużyło mój mani do nawet czterech dni! Dla mnie to zaiste cud:) Pod koniec drugiego dnia położyłam warstwę Mega Shine Sally Hansen i czerń znów obłędnie błyszczy. 

















Zamówienie z Pat&Rub - kilka przemyśleń

Wreszcie przyszła moja paczuszka z tak oczekiwanymi skarbami:) Tym razem trochę dłużej czekałam, ale już mam i jestem szczęśliwa. Kupiłam sobie dwa masełka do ciała, olejek i maskę do włosów. Jedno masło juz miałam, teraz jestem ciekawa, czy serię rozgrzewającą też pokocham. Olejki to moja mania, więc musiałam kupić. Maska do włosów zniszczonych to hit, dlatego i ona musiała wylądować w moim koszyku.



Bardzo lubię kupować na stronie P&R. Mam pewność, że kosmetyki dobrze były przechowywane, o czym niestety nie zawsze można powiedzieć w przypadku Sephory. Trochę droga jest wysyłka, 17 zł to sporo. Co prawda od 200 zł przesyłka jest gratis, ale przecież nie zawsze mamy potrzebę kupowania większej ilości produktów. Czasem potrzebujemy coś drobnego, a dodatkowe 17 zł znacznie zawyża cenę. Myślę, że firma powinna też pomyśleć o tańszych przesyłkach, typu list polecony czy odbiór w punkcie. Bo wysyłanie wszystkiego kurierem jest wygodne na pewno dla P&R, ale nie dla klientów. Nie raz zrezygnowałam z zakupów na ichniej stronie, bo nie chciałam przepłacać za wysyłkę. Uważam, że to ich najsłabszy punkt. Na pewno zwiększyłaby się ilość osób zamawiających, gdyby wprowadzili tańsze formy dostawy. 

Natomiast bardzo chwalę sobie częste promocje, które dodatkowo można ze sobą łączyć. Takich obniżek żadna inna firma nie stosuje. Stąd na zdjęciu dwa masła i olejek:) Grzech byłoby nie skorzystać, skoro i tak muszę kupić:) Jedno masło kosztowało mnie około 47 zł, olejek 44 zł, a maska do włosów 51 zł. Normalne ceny wynoszą odpowiednio 69 zł, 65 i 75. Jak widać różnice są znaczne. Zastosowano tutaj trzy promocje- -20% na poszczególne produkty, -15% kod rabatowy na wszystko i 3% za zakupy powyżej 200zł. No i free przesyłka. 


Najkochańsze Pandorki :)

Myślałam, że nie dopadnie mnie szał na tą biżuterię. Tym bardziej, że wcześniej za diabła nie potrafiłam zrozumieć fenomenu Pandory. No ale stało się, co tam mi przeskoczyło w głowie i nagle innym wzrokiem zaczęłam patrzeć na gabloty pełne małych dobroci. Teraz stoję przed witryną i się ślinię:)Wcześniej przechodziłam bez zatrzymywania się. Cóż, kobieta zmienną jest. Pandorki zbieram sobie od dwóch miesięcy. Zbiorek to ubogi, ale moje serce cieszy. Nie od razu Rzym zbudowano. Uwielbiam Murana, bo takie kolorowe są i śliczne. To jedyny mój argument. Kocham je i tyle:)

Od soboty mam takie oto trzy. Na pewno będą moimi najukochańszymi i wzbudzającymi ciepłe nuty w sercu. Łączy się z nimi poświęcenie i determinacja mojego męża:) Ale o tym dalej...



Czyż nie są piękne:)




Są:)



Mój mąż postanowił mnie uszczęśliwić i korzystając z promocji 3 za 2 kupić mi te kolorowe szkiełka. Nadmieniam, że do salonu Pandory mamy 50km:) Próbując zaparkować auto, przetarł zderzak pani, która wyjeżdżała z parkingu. Straty były niewielkie, ale pani nie chciała słyszeć o polubownym załatwieniu sprawy i zadzwoniła po policję. Ponad godzinę mąż czekał, aż ta przyjedzie. Panowie z drogówki nie byli tylko z prewencji. Powiedzieli, że oni za bardzo się nie znają na takich przypadkach, ale zaraz zadzwonią do kolegi i ten osądzi, czyja to byłą wina. Kolega telefonicznie wydał werdykt i mąż został ukarany 250 zł mandatu i 6 punktami karnymi. Mój ukochany mężulo nie bacząc na przeszkody, jakie los rzucał mu tego dnia pod nogi, poszedł i kupił mi te Muranka. Właśnie dlatego uważam je za moje najkochańsze i szczególnie będą zdobić mój nadgarstek. Bo mąż pokazał, że jestem dla niego najważniejsza i nic, ani nikt go nie powstrzyma przed uszczęśliwieniem mnie:)





Wyniki rozdania :)

Przed wyjazdem do rodziców na ognisko nastąpiło szybkie losowanie, którego wynik widać na zdjęciach:)
Zwyciężczyni gratuluję i poproszę o adres do wysyłki na PV:)








Cieszę się, że ten pierwszy raz wreszcie nastąpił:)

Kanu - Olejek do masażu Monoi de Thaiti - do ciała i włosów:)

Będąc w The Body Shop testowałam na sobie ich nowe olejki. Są przeznaczone do pielęgnacji ciała i włosów. Zachwycił mnie zapachowo tylko jeden- Monoi de Thaiti. Ten zapach jest niebiański! Nie dziwię się, że kwiaty tak nieziemsko pachnące zakwitają na tak cudnym zakątku ziemi. 





Kanu-Monoi the Thaiti


Ponieważ mam spore zapasy do zużycia, zakup tego olejku postanowiłam odłożyć w czasie. Jednak robiąc zakupy na Organeo, trafiłam na olejek do masażu Monoi. Pojemność spora, cena niewygórowana, więc niewiele namyślając się, szybciutko wrzuciłam go do koszyka.



Kanu-Monoi the Thaiti


Otwierając paczkę, którą po kilku dniach przyniósł mi kurier, najpierw rzuciłam się do olejku. Drżącymi rękoma nałożyłam pierwszą kroplę na skórę, podniosłam do nosa i ... odpłynęłam na daleką wyspę, pełną kwiatów, motyli, delikatnie szumiących drzew na samym skraju plaży i ciepłej wody oceanu. To zdecydowanie najpiękniejszy zapach w kosmetykach. 



Kanu-Monoi the Thaiti


Olejek zawarty jest w 200ml plastikowej butelce. To dobrze, bo szklane opakowania tłustych olejków budzą we mnie strach, że buteleczka wyśliźnie mi się z dłoni i rozbije.

Olejek oprócz cudnego zapachu dobrze natłuszcza. Skóra jest mięciutka, gładka i dobrze odżywiona. Jednak odnoszę wrażenie, że jest to jedynie powierzchniowe działanie. Nie czuję komfortu dogłębnie pielęgnowanej skóry. Z masłem P&R właśnie tak się czułam. Myślę, że olejek jest świetny właśnie do masażu, nadania gładkości wierzchniej warstwie skóry. Jednak bez masła się nie obejdzie. Dla mnie najlepszym wyjściem jest stosowanie duetu- jednego wieczoru olejek, drugiego masło. Bo ze względu na anielski zapach, nie mam zamiaru rezygnować z tego kosmetyku. Zwłaszcza latem ładnie podkreśli nogi:)



Kanu-Monoi the Thaiti


Olejku użyłam również do olejowania włosów. Po dwugodzinnym siedzeniu z siatką na głowie, bardzo łatwo zmyłam go z włosów za pomocą BDFM. Skoro taki łagodny środek poradził sobie z usunięciem tego olejku, to bardzo się cieszę. W rezultacje miałam mięciutkie włoski, delikatnie pachnące tymi cudnymi kwiatuszkami:) Olejek nic, ale to nic nie obciążył czupryny, nie spowodował szybszego przetłuszczenia. Bardzo jestem zadowolona z efektów jego działania:)



Kanu-Monoi the Thaiti



Opis ze strony producenta:                                                                                            

Olejek Monoi de Thaiti pochodzi prosto z serca egzotycznych Wysp Polinezji. Znany od wieków ze swoich nadzwyczajnych właściwości nawilżających był sekretem piękna tamtejszych, słynących z niebywałej urody kobiet. Jego unikalne działanie polega na połączeniu ekstraktu z soczystych owoców kokosu oraz przepięknym zapachu gardenii. Monoi de thaiti pozostawia skórę idealnie nawilżoną i pachnącą aromatem tysiąca maleńkich egzotycznym kwiatów.

Składniki:                                                                                                                                                   

Helianthus Annus (Sunflower) Seed Oil-olej słonecznikowy, jeden ze szczególnie korzystnych dla cery olejów, zawiera wysoki procent kwasu linolenowego. Nadaje się do każdego rodzaju skóry. Bywa używany jako olej bazowy, ale także jako składnik aktywny.
Tocopherol - witamina E - Substancja o działaniu antyoksydacyjnym (przeciwutleniającym), hamuje procesy starzenia się skóry wywoływane np. promieniowaniem UV lub dymem papierosowym. Jest doskonałym czynnikiem hamującym rodnikowe utlenianie lipidów w naskórku i skórze właściwej.
Cocos Nucifera - Emolient tzw. tłusty. Jeśli jest stosowany na skórę w stanie czystym, może być komedogenny, czyli sprzyjać powstawaniu zaskórników. Zastosowany w preparatach do pielęgnacji skóry i włosów tworzy na powierzchni film, który zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni (jest to pośrednie działanie nawilżające), przez co kondycjonuje, czyli zmiękcza i wygładza skórę i włosy.
Gardenia Tahitensis Jest to produkt, który łączy w sobie właściwości pielęgnacyjne z wyjątkowym zapachem egzotycznych kwiatów. Jest olejem dobrze tolerowanym przez skórę, bez zanotowanych podrażnień lub reakcji alergicznych. Posiada właściwości nawilżające, wygładzające i zmiękczające skórę.
Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Exstract Olejek rozmarynowy wykazuje działanie pobudzające, a także antyseptyczne.
Linalool, Benzyl Salicylate, Amyl Cinamal - składniki kompozycji zapachowych

O samej marce:                                                                                                                                        


Kanu Nature to jedna z pierwszych firm w Polsce, która zaczęła wprowadzać na rynek naturalne kosmetyki pielęgnacyjne. Ta idea przyświeca firmie do dziś. Działalność firmy opiera się na naturalności, estetyce i bezpieczeństwie. Przywiązuje wielką wagę do jakości oferowanych kosmetyków, dlatego też w ich produkcji stosuje najwyższej jakości naturalne surowce, jak też nieustannie kontroluje i konsekwentnie usprawnia procesy ich wytwarzania.

Z szacunku dla Człowieka, Zwierząt i Natury nie używa przy wyrobie swoich produktów chemicznych konserwantów ani syntetycznych barwników. Nie testuje ich również na zwierzętach, zatem z powodzeniem mogą one być stosowane w kręgach sympatyków wegetarianizmu i ekologii. Mając na uwadze preferencje i oczekiwania Klientów stale poszerza i udoskonala asortyment. Cały wysiłek skoncentrowany jest na tym, aby nie ingerując w panujące od wieków prawa Natury przekazać jej skarby w nienaruszonej formie z korzyścią dla zdrowia i piękna każdego z Nas.