Szukanie idealnego podkładu, to jak szukanie Świętego Graala. Wydaje się nie mieć końca. Szukasz, krążysz, jesteś już o krok, prawie go już masz... i niestety znów okazuje się, że to tylko zwykły kielich. Nie ma mocy, nie czyni cudów. A właśnie cudów oczekuje się od podkładu. Przynajmniej ja mam takie wymagania. Ma sprawić, żebym z maszkarona przemieniła się w nie tyle łabędzia, ale osobę nie odstającą za bardzo od reszty ludzkości.
Moja cera ma humory. I do tego jaka żartobliwa jest! Jak ona lubi robić niespodzianki! Zazwyczaj obdarowuje mnie wielkim, czerwonym gulem. Upatruje sobie do tego odpowiedni czas, gdy wszystkie części ciała postanawiają się zmówić przeciwko mnie. Włosy, nogi i cera robią przed okresem wszystko, aby stan zewnętrzny odpowiadał mocno napiętemu stanowi wewnętrznemu. I naprawdę im się to udaje.
Właśnie w podkładzie szukam sprzymierzeńca, który pozwoli zakamuflować wszelkie zaczerwienienia, utrzyma cerę bez nadmiernego świecenia się przez może nie cały dzień, ale na pewno kilka godzin. Podkład nie może się warzyć, wchodzić w pory, zmarszczki i nie może zmieniać koloru.
Gdy do zakupów w Sephorze dostałam próbkę nowego podkładu Diora, pierwsze co pomyślałam, to że będzie masakrycznie ciemny. Każdy podkład w formie próbek jest dla mnie za ciemny. Ale co mi szkodzi wypróbować właściwości podkładu i pewnego dnia wymalowałam się tym gratisem.
Tak jak się spodziewałam podkład był za ciemny. Nieznacznie co prawda, ale był. Ale to jedyny minus jaki w nim widzę. Ten podkład jest dla mnie idealny, pomimo iż dość lekki. Bardzo, ale to bardzo go polubiłam.
Miałam okazję dosyć długo go testować, bo ostatnio dość często znajdywałam go wśród gratisów dodawanych do zakupów w Sephorze.
Moje wrażenia:
Podkład jest leciutki, ale bardzo dobrze kryje. Nie tworzy maski, skóra wygląda bardzo naturalnie i zdrowo. Przyzwyczajona do ciężkich kryjących podkładów, w szoku byłam widząc swoje odbicie w lustrze. Nie powiem, że wyglądałam jak milion dolarów, bo do tego przeszczep twarzy byłby konieczny, ale miło spoglądałam na to, co widziałam w lustrze.
Podkład:
- nie podkreśla suchych skórek,
- nie wchodzi w pory,
- dość długo trzyma mat
- nie warzy się,
- nie spływa z twarzy nawet po wysiłku fizycznym.
Mogłabym powiedzieć ideał. Mogłabym, ale tego nie zrobię, bo ma jedną, acz znaczącą bardzo wadę:
-do jasnej twarzy nie sposób dobrać koloru!
Nie jestem jakoś specjalnie bladolica, idealnym odcieniem dla mnie jest Revlon 150 Buff. Dior 020 jest ciutkę za ciemny i wydaje mi się, że nieco ciemnieje w ciągu dnia. Ale tylko odrobinkę. Natomiast odcień 010 to już inna bajka. Jasny jest, w opakowaniu wydaje się neutralny. Natomiast po nałożeniu na twarz, po chwili otrzymujemy śliczny odcień świnki. Podkład różowieje! Czegoś takiego jeszcze nie spotkałam. Wyglądałam po prostu strasznie!
Podobno odcień 023 jest jaśniejszy od 020 i zarazem ciemniejszy od 010. Mam zamiar przetestować go, ale na razie nie mogę nigdzie namierzyć testera. Jeśli go zdobędę, to na pewno zdam wam relację.
W podsumowaniu mogę zdecydowanie polecić ten podkład. Ma fantastyczne właściwości i jeśli uda wam się dobrać odpowiednio odcień do kolorytu waszej cery, powinnyście być zadowolone. Jednak ostrzegam, dla bladzioszków raczej się nie nadaje.