Moja nowa stara miłość lakierowa- Opi Tease-y Does It!

Lakier, który dzisiaj Wam pokażę, mam od dawna. Ale jak na razie bardzo rzadko go używałam. Kolor wydawał mi się tandetny i straszliwie kiczowaty. Do czasu, aż nadeszła zima i wtedy zobaczyłam w nim niesamowite, niedostrzegane dotychczas przeze mnie piękno. Gdzie ja oczy miałam? Jak dobrze, że nie znalazł się nikt chętny na niego na blogowej wyprzedaży. Mieć takie cudo i chcieć się go pozbyć? Sama nie mogę się nadziwić, czemu taka ślepa byłam.

Lakier Tease-y Does It! pochodzi z kolekcji Burlesque z roku 2010. Mimo, że ma już dwa lata, nadal nic się z nim nie dzieje, super się nakłada, nie gęstnieje. Bardzo jestem z niego zadowolona.

Na zdjęciach noszę go już dwa dni, dlatego widać nieco starte końcówki. Na moich paznokciach lakiery długo się nie trzymają, najczęściej muszę zmywać je na trzeci, czasem czwarty dzień.



Kolor jest miksem ciemnej purpury i delikatnego brązu z zatopionymi w nim czerwonymi i złotymi brokacikami. Ten shimmer jest cudowny! Niesamowicie się błyszczy i mieni w promieniach słonecznych. Patrzenie na moje paznokcie pomalowane tym lakierem stanowi dla mnie czystą przyjemność. Wyglądają niesamowicie elegancko i kobieco! I pomyśleć, że wcześniej uważałam go za tandetny! Eh, kobiety zmienne są:)





Hydreane BB Krem - na lepsiejsze dni:)

Odkąd mój ukochany podkład Shiseido stał się dla mnie za ciemny, bezustannie poszukuję jakiegoś godnego zamiennika na okres zimowy. Typowego podkładu jeszcze nie znalazłam, ale dzięki wymiance na Wizażu w moje łapki wpadł krem La Roche-Posay.




Nie bardzo wierzyłam w jego możliwości tonujące. Bardziej zależało mi na kremie, który dobrze nawilżyłby moją twarz. Akurat była ona bardzo przesuszona i wołała o pomoc. Krem używam od ponad miesiąca, więc mogę już wystawić mu opinię. I będzie ona pozytywna:)





Od zawsze jestem niezadowolona z kolorytu twarzy. Pal licho miliardy piegów, są na swój sposób urocze i wyróżniają mnie z tłumów idealnych kobiet:) Gorzej, że moja cera lubi się zaczerwienić tu i ówdzie. W połączeniu z brązem piegów, nie wygląda to estetycznie. Nie ma rady, jestem skazana na codzienny makijaż. Kiedyś zależało mi na maksymalnym kryciu. Używałam dość mocnych podkładów, które owszem super kryły, ale zostawiały masakrę na twarzy. Zapychały, przesuszały i wyglądałam dzięki nim jeszcze starzej, niż mówi mój licznik:) Dzięki temu BB odkryłam, że mogę wglądać ładnie z drobną korektą w postaci ujednoliconej cery. Co nieznaczny, że nie szukam nadal podkładu. Już nawet chyba namierzyłam co kupię:)

Krem BB LRP nie jest kremowy, ma bardzo leciutką konsystencję. Nakłada się go przyjemnie i bardzo ładnie wtapia się w skórę. Występuje w dwóch wersjach kolorystycznych:
-light
-medium.




Ja posiadam ta pierwszą i muszę przyznać, że bardzo pasuje mi ten odcień. Mam skórę dość jasną, używam Diora 010, Revlona 150. Ten BB wcale nie wyróżnia się na twarzy, naprawdę idealnie dobrany kolorek:)




Po lewej roztarłam BB, ale było jego sporo, więc po brzegach odznacza się, ale pośrodku ładnie się dopasował. Wnętrze przedramienia mam trupio blade, dobrze na nim widać kolorek i sposób w jaki BB się rozciera. 

Krem przeznaczony jest do skóry wrażliwej, do takiej grupy zaliczam swoją cerę. Po nałożeniu kremu czułam komfort nawilżonej skóry. I co ważne, mimo sporego udziału gliceryny w składzie, nie zapycha mnie. Jedyny minus to rolowanie się podczas aplikacji na wcześniej nałożoną ekoampułkę. Nie lubi się z tymi kosmetykami.

Krem posiada filtry SPF 20. Gdy siedzę w domu, taka ochrona mi wystarcza. Ale gdy wiem, że będę długo przebywać na zewnątrz, to nakładam najpierw wyższy faktor- spf50. Tutaj już rolowanie nie występuje.

Bardzo polubiłam się z tym kremem. Towarzyszy mi prawie codziennie. Czasem chcę bardziej ujednolicić cerę, to wówczas używam podkładu. Ale uważam ten kosmetyk za idealne wyjście dla osób:

1. z idealną cerą; lub taką, która nie wymaga dużych poprawek;
2. lubiących delikatny, naturalny makijaż;
3. lubiących ułatwiać sobie życie- połączenie kremu nawilżającego, filtrów i podkładu skraca czas spędzony rano w łazience.

Krem znajduje się w wygodnej tubce o pojemności 40ml. Cena to około 50zł.


Moja zima pachnie...

Dwoma tylko perfumami. Mam swoje ulubieńce i mimo ciągłego testowania nowych zapachów, nic innego nie podoba mi się, gdy tylko zima pojawi się za oknem. O każdej innej porze roku sięgam po kilka flakoników, testuję nowe perfumy, robię rozlewki na Wizażu. Ale z nastaniem krótkich dni i pierwszych mrozów moja ręka sięga tylko po dwie flaszki. I tylko zimą. W nich czuję ciepło i bezpieczeństwo. Otulają mnie jak ciepła puchowa kołderka. Są niczym zbroja, w której mogę zmierzyć się z ponurością zimowej pory. Dają mi odrobinę światła w te przykrótkie dni. Sprawiają, że zima jest jeszcze piękniejsza.







Angel i Flowerbomb. Moje miłości od lat. Wierne towarzyszki, które wyciągam wraz z puchową kurtką, grubymi szalami i emu. W tym roku jednak poczułam chęć maleńkiej zmiany. Nie kupiłam co prawda innej marki perfum, ale zaryzykowałam i w ciemno nabyłam Flowerbomb Extreme. Ryzykowny zakup okazał się bardzo trafny! Pieszczę teraz swoje zmysły skondensowaną wersją kwiatowej bombki. I niech jest przesłodzona, niech mówią, że nudna! I co z tego, skoro dla mnie zapach też żyje milionem migoczących, spokojnie spływających z nieba mroźnych śnieżynek, na które mogę patrzeć prz okno, siedząc w ciepłym pokoju,a  w domu niesie się zapach waniliowych ciasteczek. Bez Bombki i Angela nie byłoby dla mnie zimy, nie mogłabym podziwiać jej piękna i wyjątkowości.





Kupując Bombkę skorzystałam z okazji i za jednym zamachem dorzuciłam do koszyka prezent gwiazdkowy dla męża. Ja zdecydowanie wolę, gdy machnie A-Menem, ale nie jest to zapach codziennego użytku, więc sięgnęłam po Diora. Mój mąż tak wspaniale nim pachnie! Próbki bardzo mu przypadły do gustu, to ucieszy sie z dużego flakonika:)



Zakończenie eksperymentu. Nareszcie...

Eksperyment skończył się w listopadzie, ale jakoś brakowało mi czasu na napisanie posta podsumowującego. Także z opóźnieniem, ale śpieszę wam donieść o konsekwencjach związanych ze wzbogaceniem diety o siemię lniane.
Powiem wam, że ostatni miesiąc picia tych glutów był najgorszy. Już na to nawet patrzeć nie mogłam. Siemię taką niechęć we mnie wzbudziło, że nie byłam nawet w stanie napisać posta wcześniej. Trochę też w tym winy nawału pracy, ale przede wszystkim odraza do tych małych nasionek. Nie lubię ich i pisałam już o tym wcześniej wraz z powodami tej antypatii. No, ale eksperyment oficjalnie trzeba zamknąć, co też właśnie robię:)

Największy plus spożywania siemienia, to znaczy przyrost włosów. Najbardziej zauważalny był w pierwszym miesiącu. Później kłaczki nieco zwolniły w szaleńczym pędzie. Ostatni miesiąc przyniósł najmniejszy efekt w postaci dłuższych włosów. Ale przyznam się bez bicia, że kilka razy nie wypiłam tego nektaru:) Praca, praca...

                                         sierpień:          październik:          listopad:
-włosy na czubku głowy-      41 cm                 47,5 cm                49 cm
-włosy na skroni-               36 cm                  43 cm                   44,5 cm
-włosy za uchem-               32 cm                 40,5 cm                42,5 cm

aktualnie moje włosy wyglądają tak:


Są nierówne i końcówki błagają wręcz o przycięcie. Mam zamiar pojść do fryzjera w przyszłym tygodniu i dziabnąć tak z 5 cm. Myślę też o grzywce. Tylko nie wiem jaką wybrać. Ukośną czy prostą. Trochę świeżości ta zmiana by wniosła w mój look:)
Mam lejące się, jedwabiste i cienkie włosy, które naturalnie lecą mi na oczy. Skoro tak bardzo tam chcą być, to chyba dobrym pomysłem będzie zrobienie grzywki. Jak myślicie? Czoło mam wysokie, to bym je zakryła:)


porównanie: listopad- październik




porównanie wrzesień- listopad




porównanie: listopad-sierpień



Kolejny bardzo ważny plus mogłam zauważyć po tych 3 miesiącach. Wcześniej zależności pomiędzy siemieniem a zmniejszeniem wypadania włosów nie odnotowałam. Jednak od około 2 tygodni prawie wcale nie wypadają mi włosy podczas mycia. Czeszę je na mokro szerokim grzebieniem i wówczas leci ich góra 30. Dla mnie ta liczba jest bliska zeru, biorąc pod uwagę, że wcześniej rzadko udało mi się skończyć kontrolne liczenie włosów w wannie na liczbie 70.

Reasumując:
Siemię lniane regularnie spożywane ma zbawienny wpływ na wzrost włosów oraz zahamowanie ich wypadania. Jednak obrzydzenie jakie we mnie budzi skutecznie powstrzymuje mnie przed włączeniem tych nasionek na stałe do mojego menu. jednak nie mogę pozostać głucha i ślepa na dobroczynny ich wpływ na kondycję moich włosów. Będę przez jeden miesiąc jeść je każdego dnia, a przez następny miesiąc będę usilnie próbować zapomnieć o koszmarze, który mam za sobą:)




Domek dla mojego fonika:) Michael Kors

W tajemniczym kartoniku z wczorajszego postu krył się kolejny kartonik. A w nim cudowny, śliczniutki prezencik od mojego mężusia:)




Nowy domek dla mojego iPhona! Najbardziej markowa rzecz w moim domu, he he.


Często muszę nagle wyskoczyć gdzieś autem, po córę do szkoły, zawieźć ją to tu, to tam. Jedyne czego potrzebuję to telefon, dokumenty do auta, karta kredytowa lub jakiś pieniądz. Miłość do dużych toreb sprawia, że taki szybki wypad oznacza targanie ze sobą zbędnego ciężaru,bo ma w tych torbach zawsze masę rzeczy. Dlatego taki portfelik jest dla mnie idealnym rozwiązaniem.



Wrzucenie telefonu do jedenj z moich ukochanych toreb oznacza również szukanie później igły w stogu siana. Zawsze gdzieś mi przepadnie i zawsze, ale to zawsze mam problem z namierzeniem go w środku. Ten porfelik ułatwi mi odnalezienie iPhona wśród całej masy pierdółek:) Jest większy, więc łatwiej wpada w szaleńczo grzebiącą dłoń.




Skóra jest mięciutka, a detale wykończone bardzo starannie. Całość cieszy moje oko i zmysł dotyku też. Z przyjemnością biorę go w dłoń. Zamek rozsuwa się bez zacinania, wszystko gładko chodzi. Do portfelika doczepiona jest rączka, którą można odpiąć.


W środku mamy centralnie umieszczony schowek na telefon, trzy małe przegródki na karty czy dokumenty, jedną większą i dwie większe komory. Idealne będą na jakiś banknot, czy nawet klucz do domu.


A tak sobie mój telefon pomieszkuje, gdy zabieram go na spacer:)

Bardzo jestem zadowolona z tego prezentu. Już dawno mój mąż nie trafił tak idealnie w mój gust i potrzeby:) Oczywiście za moim podszeptem:)

Dodatkowo chcę wam przedstawić mały zakup z Helfów:


Olejek już przetestowałam i wstępnie jestem zachwycona. Mydełko użyję w sobotę. Bardzo jestem ciekawa jak zadziała.


To już jest zakupoholizm chyba:)

Boże za co ja kupię choinkę? Dobrze, że prezenty już mam, bo innaczej musiałabym jakieś rękodzieło uprawiać:)
I jak tu nie skorzystać z kolejnej promocji?:

12 kosmetyków na 12 grudnia! Dziś, 12.12.2012 od godz. 12 do 24, na www.patandrub.pl produkty z ❀czterolistną koniczynką❀ w promocji minus 36%!



Ekoampułka 1 do kompletu będzie:)
Plus jeszcze kilka drobnostek:)

I co to tutaj kurier dla mnie zostawił? :)
Jesteście ciekawe?


Naked 2 wróciło:)

Niestety sprzedaż na Allegro czasem obarczona jest ryzykiem. Wystawiłam tam paletkę, została kupiona, ale kupujący już więcej nie dał znaku życia. Pieniędzy oczywiście też nie zobaczyłam. Wczoraj zakończyła się procedura zwrotu prowizji, więc słynna paletka wraca na blogowy wyprz:)


OSWOIĆ LOS SYNKA - pomóż...

Dzisiaj post z całkowicie innej beczki.
Przeglądając jak co rano FB, natknęłam się na post Coccodrillo o aukcji na rzecz małego Szymonka. Wiedziona ciekawością oczywiście zajrzałam. Gdy zobaczyłam zdjęcie tego okruszka, to przypomniała mi się moja starsza córcia, która również była skrajnym wcześniakiem. Taka maleńka i bezbronna leżała w tym inkubatorku. Mieściła się w mojej dłoni. Bałam się jej dotknąć ze strachu, że zrobię jej krzywdę. Na szczęście wyrosła na dużą i zdrową pannę.
Szymuś wciąż walczy o swój los. A znim jego rodzice. Pomóżmy im w tej walce. Idą Święta, aukcje na rzecz Szymusia kryją całą masę rzeczy, które mogą stać się drobnym upominkiem. Ja kupiłam Weronce taki T-shircik:




Zajrzyjcie proszę TUTAJ, może coś wpadnie wam w oko. 

Zamówienie z Pat&Rub

Przyszło moje zamówienie z Pat&Rub. Skorzystałam z megapromocji na ampułki i kupiłam sobie antystarzeniową i pod oczy. Zapłaciłam 35% ceny:) Ekoampułkę 1 bardzo polubiłam za efekty. Zobaczyłam je pewnego poranka, gdy nie mogłam dojrzeć swojej lwiej zmarszczki. Po dłuższym przypatrywaniu się udało mi się ją zlokalizować, ale okazało się, że jest zdecydowanie płytsza:) Jednak zmiany następowały tak powoli, że dopiero po zużyciu całej buteleczki przez dosłownie przypadek zauważyłam pozytywne efekty:)
Bardzo liczę na te ampułki:) Przy okazji kupiłam też peeling i balsam do ust. Błyszczyk jest świetny, więc mam nadzieję, że i te dwa kosmetyki spiszą się rewelacyjnie:)
Pat&Rub stała się moją ulubioną marką kosmetyczną...



Mikołaj był i u mnie:)

Chyba jednak byłam grzeczna, bo niespodziewanie Mikołaj obdarował mnie pandorkowym dzwoneczkiem:)

Bardzo lubię takie prezenty, tym bardziej, że zupełnie się nie spodziewałam. Cudnie ten koralik będzie wyglądał na mojej bransoletce!

A z drugiej strony jestem bardzo zła, bo sama dla siebie zostałam Mikołajem, a mojego prezentu nie widać! A już wczoraj powinien być! Nasmarowałam maila, ale jeszcze odpowiedzi nie dostałam. A już usycham z niecierpliwości:(




Masła od Pat&Rub- moja miłość:)

Dobiłam końca opakowania masła rozgrzewającego Pat&Rub, więc czas wystawić ocenę. Większość produktów tej marki zachwyciła mnie. Są oczywiście wyjątki, których już nie kupię, ale cieszę się, że udało się znaleźć kilka perełek. Zaliczam do nich masła do ciała.





Mam skórę bardzo wrażliwą. Momentalnie reaguje swędzeniem i przesuszem na składniki, których nie lubi. A zadowolić tę księżniczkę bardzo trudno. Kaprysi, zmienia zdanie, muchy w nosie non stop. Próbowałam dogodzić jej produktami z każdej półki cenowej, były używane specyfiki z aptek, sklepów z naturalnymi kosmetykami, a ona wiecznie niezadowolona była. Najbardziej polubiła oliwkę babydream. Jednak tutaj mój nos powiedział zdecydowane nie! Jakże ja marzyłam o balsamie, który szybko się wchłania i pięknie pachnie. No i marzenia się ziściły i przybrały postać masła do ciała Pat&Rub:)




Rozgrzewające masło do ciała idealnie wkomponowało się w moje jesienne, wieczorne rytuały pielęgnacyjne. Gdy na dworze zimno i ponuro, cudownie jest móc otulić się aksamitnym masełkiem o tak pobudzającym zapachu. Imbir i cynamon- genialne połączenie, ale jedynie w okresie jesienno- zimowym. Na resztę roku wolę wersję rewitalizującą. Jednak teraz smarowanie tym masłem ciała daje mi zmysłową wręcz przyjemność:) Zapachy kosmetyków są dla mnie bardzo ważne, lubię czuć delikatną i przyjemną woń w trakcie aplikacji. Na mojej skórze zapach masła długo się utrzymuje, dlatego używam go jedynie wieczorem. W dzień zapach gryzłby się z moimi perfumami.






Moja skóra po aplikacji masła staje się niesamowicie gładka, ukojona, nawilżona. Widać i czuć zbawienne działanie tego kosmetyku na moje ciało. Zniknęły podrażnienia, suche łydki i krostki na ramionach. Całkowicie minęło swędzenie! Jak ja się z tego cieszę, bo potrafiło nieźle dać mi w kość.

Masełko znajduje się w plastikowym opakowaniu o pojemności 225 ml. Jest to nieco mniej, niż standardowe opakowania popularnych drogeryjnych balsamów, ale masło jest bardzo wydajne i starcza na długo. Niewielka ilość wystarcza do aplikacji na całe ciało. Jest jeden wielki minus tego produktu- CENA! Jednak ja poluję na jakieś promocje na stronie Pat&Rub, które można łączyć z kodami promocyjnymi i czasem naprawdę w znośnej cenie można złowić interesujący nas kosmetyk. Regularna cena to 69 zł, w Sephorze widziałam po 79 zł. Dużo i gdybym znalazła coś tańszego i równie dobrego, to zrezygnowałabym z tego masełka. Jednak co zrobić, moja skóra ma humory i nie patrzę już na cenę, tylko kupuję to, co jej odpowiada. Grunt, że ona to docenia:)


Ze strony producenta:

Kompozycja:

masło shea* – nawilża i zmiękcza
masło kakaowe* - natłuszcza i uelastycznia skórę, łagodzi podrażnienia
masło oliwkowe* – wygładza i koi
olej babassu* – uelastycznia, nawilża, jest naturalnym filtrem UV
olejki z cynamonu, imbiru, goździka i szałwii – pobudzają krążenie
woda cytrynowa* – działa ujędrniająco i przeciwzapalnie
squalane (z oliwy z oliwek) - nawilża
naturalna witamina E* – wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża
gliceryna roślinna* – nawilża
inne roślinne substancje natłuszczające i nawilżające*

*surowce naturalne z certyfikatem ekologicznym


INCI:

Aqua, Citrus Medica Limonum Peel Water, Caprylic/Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii, Theobroma Cacao Seed Butter, Orbignya Oleifera Seed Oil, Cetearyl Alcohol, Squalene, Olea Europaea Oil, Hydrogenated Olive Oil, Myristyl Myristate, Glycerin, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate, Tocopherol, Beta-Sitosterol, Squalene, Cymbopogon Schoenanthus Oil, Citrus Aurantium Dulcis Oil, Parfum, Cinnamonum Ceylanicum Bark Oil, Salvia Officinalis (Sage) Oil/Leaf Extract, Eugenia Caryophyllus Oil, Eugenol, Isoeugenol, Limonene, Linalool, Cinnamal, Citral, Geraniol, Benzyl Benzoate


Polecam naprawdę osobom z wrażliwą skórą. Warto spróbować!

Ulubione kolory lakierów na czas zimowej aury.

Za oknem biało, drzewa otulone w śnieżne poduszki wyglądają tak pięknie. Pada powolutku śnieg. Uwielbiam zimę!!!
Maluję paznokcie w zgodzie z rytmem przyrody. Jak tylko nadchodzi jesień wybieram raczej spokojne, stonowane kolorki. Bo letniej ferii barw z przyjemnością goszczę na paznokciach łagodność. Jedynym wyjątkiem jest czerwień. Ten kolor zawsze chętnie używam bez względu na pogodę panującą za oknem. A poza wakacjami tylko na czerwono maluję paznokcie u stóp. Jakoś innego koloru tam nie toleruję.

Oto moi faworyci. Moje ukochane buteleczki:) Przy okazji ponownie odkryłam kolor, którego przez prawie rok nie używałam i wrzuciłam go nawet na wątek sprzedażowy. Szybko go stamtąd zabrałam. To prawdziwe cudo i mój obecny faworyt - Opi - Tease-y Does It!
Ogólnie spokojnie, a wręcz ponuro. Jedynie Opikowy bondziak wprowadza nutę szaleństwa:)








A wy jakie macie jesienno-zimowe lakierowe miłości?

Green Pharmacy- szampon z nagietkiem

Jak ja marzę o znalezieniu szamponu, który pozwoliłby zachować świeżość moich włosów przez dwa dni. Marzenia ściętej głowy, czegoś takiego chyba nie ma:(
Ostatnio moje włosy zaczynają mnie denerwowć. Są długie i do tego cienkie i delikatne. Niby ich mało nie ma, ale sprawiają mizerne wrażenie. Muszę je sporo podciąć i dodatkowo rozmyślać, aby po bokach nieco je wycieniować. Dranie nie układają mi się. A tyle je zapuszczałam i po raz pierwszy w życiu mam długie i równe włosy. Szkoda, że nie potrafię jakoś sensownie ich ułożyć.

Ale zanim usiądę na fotelu fryzjerskim szukam nadal szaponu do włosów przetłuszczających się. Kupiłam produkt Green Pharmacy w Rossmannie i po zużyciu całej butelki mogę śmiało wystawić ocenę.

Cudów nie oczekiwałam i cuda się nie ziściły. Ale...



 Szampon zamkniety jest w brązowej butelce o pojemności 350 ml. Jest dość gęsty, dlatego przed użyciem rozcieńczam go z wodą. Dobrze się rozprowadza i pieni. Doskonale zmywa nawet olej z włosów. Włosy po jego użyciu są dobrze oczyszczone, jednak nie mogę potwierdzić, że przedłuża świeżość włosów. Jak się przetłuszczały, tak się przetłuszczają. Ale już powoli wątpię, żeby cokolwiek mogło skutecznie zadziałać na tym polu. Po prostu ma takie włosy i muszę je codziennie myć:(
Szampon ma delikatny ziołowy zapach. Mi on nie przeszkadza, tym bardziej, że po myciu zapach szybko się ulatnia.



Na buteleczce widnieje duża pieczątka, dumnie obwieszczająca światu brak zawartości w składzie barwnikó oraz SLES-ów. SLES-ów nie ma, ale na drugim miejscu widnieje inny detergent Sodium Myreth Sulfate. Skład na kolana nie powala, wyciąg z nagietka pośrodku listy. 


Raczej więcej nie kupię tego szamponu. Nie spełnił moich oczekiwań, skład nieciekawy. Mam jeszcze dwie inne wersje, może one będą lepsze. Kto wie...