Moje kosmetyczne DDD.

Dzień Darmowej Dostawy miała miejsce 2 grudnia, a wczoraj dostałam ostatnie zamówienie. Nie uwzględniłam go na tych fotkach. Nie wszystkie firmy biorące udział w DDD, poradziły sobie ze zwiększoną ilością zamówień. Ponad tydzień oczekiwania na wysyłkę to naprawdę dużo. Z kilku zakupów zrezygnowałam ze względu na niezastosowanie się sklepów do Regulaminu DDD. Mimo "darmowej" wysyłki sklepy wciąż naliczały koszta wysyłki. Część skorzystała z możliwości ustawienia limitu zamówienia na 20 zł i to było zgodne z regulaminem.

Jednak kilka sklepów, na które natrafiłam, ustaliły minimalną kwotę zamówienia na np 180 zł, co całkowicie nie zgadzało się z koncepcją DDD. Oczywiście za każdym razem wysyłałam maila do sklepu, aby raczyli przestrzegać regulaminu. I nie powiem, kilka firm zaraz poprawiło niedopatrzenie. Ale niektóre sklepy całkowicie zignorowało i mnie i całą akcję DDD. Do takich firm niestety zaliczyć muszę polskiego dystrybutora BeautyBlendera. Strzeliłam fochem i nie zamówiłam jajeczka. Zrobię to później, bo nie wyobrażam sobie codziennego makijażu bez pomocy różowej gąbeczki:)Ale dla zasady w DDD nie pokusiłam się na zakup.

Ogólnie moja zrealizowana lista zdecydowanie się różni od listy chciejstw. W takcie zmieniły mi się potrzeby lub po prostu zapomniałam kupić to co zamierzałam:) 

Oprócz tych kosmetyków zamówiłam jeszcze czarną maskę do włosów i kilka rzeczy niekosmetycznych. Ale o tym innym razem:)






Matujący filtr od Biodermy - Photoderm AKN Mat SPF 30

Niezmiennym składnikiem mojej całorocznej pielęgnacji jest krem z filtrami. Mam bardzo wrażliwą i delikatną skórę reagującą uczuleniem na Słońce. Pobyt bez ochrony na świeżym powietrzu powoduje oprócz piegów, wysypkę oraz świąd. Czasem po dniu spędzonym z niedostatecznym zabezpieczeniem, noc spędzam na niekontrolowanym drapaniu się i rano wyglądam jakbym w krzaki jeżyn wpadła. Tak więc nie ma wyjścia, filtr to podstawa i poniżej 30 spf nie schodzę.

Każdy, kto choć raz miał do czynienia z filtrami, wie jak trudny jest to kosmetyk. Trudny w dopasowaniu do potrzeb cery, do jej typu oraz naszych wymagań względem efektów jakie chcemy uzyskać. Nie ma co się oszukiwać, całkowitego matu na twarzy nie uzyskamy stosując filtry. Trzeba znaleźć własny sposób na obłaskawienie tego typu kosmetyków.

Latem poniżej spf50 nie schodzę, ale wraz z jesienią przerzucam się na słabszą ochronnę. Tym razem kupiłam Biodermę o właściwościach matujących. Nie liczyłam na całkowite zmatowienie, ale miałam nadzieję, ze choć przez 2 godziny moja twarz zachowa estetyczny wygląd bez efektu ściekającego oleju.



Moja praca wymaga ode mnie estetycznego i zadbanego wyglądu. Nie biorę nawet pod uwagę, że podkład będzie mi spływał, warzył się czy wchodził w coraz liczniejsze zmarchy:) Ukochany podkład już mam i na razie nie mam zamiaru szukać dalej. Kochamy się i mam nadzieję, że ta miłość będzie trwała:) Potrzeba mi było jeszcze filtru, który nie popsuje efektu działania podkładu i pudru wykończającego. Podkładu, który nie dość że zabezpiecza, ale jeszcze dodatkowo tworzy zgrany team z kolorówką.

I znalazłam:)




Wreszcie po nałożeniu flitra na twarz nie czuję tłustej warstwy, która odbija promienie słoneczne niczym lustro. Krem bardzo szybko się wchłania pozostawiając twarz satynową. Nie ma co liczyć na całkowity mat, przynajmniej w przypadku skóry mieszano-tłustej. Ale dla osób o cerze suchej i normalnej bioderma może okazać wybawieniem. No i ważne jest, że nie otrzymamy efektu córki młynarza po aplikacji, ponieważ Bioderma jakoś szczególnie nie bieli. W początkowej fazie mamy oczywiście rozbieloną skórę, ale już po chwili wszystko ładnie się wchłania.

Po porannym przemyciu twarzy micelem nakładam na twarz tylko i wyłącznie Biodermę. Moja buzia nie lubi dodatkowych warstw kremów. Wyznaję zasadę, że o twarz należy dbać w nocy, a w dzień trzeba ją chronić. Po 5-10 minutach nakładam podkład i utrwalam pudrem. Buźka wygląda świetnie! Pierwsze świecenie zaczyna się wybijać po 3-4 h. Poprawiam bibułką lub pudrem i znów jest elegancko. Najważniejsze, że podkład nie spływa z twarzy, nie waży sie ani nie ciemnieje. Bioderma + Revlon to mój duet idealny. Aczkolwiek postanowiłam ukłonić się naturalnej stronie kosmetyków i kupiłam sobie naturalny filtr John Masters Organic.

Filtr chemiczny zastosoawany w Biodermie to Parsol. Niestety jest on destabilizowany przez talk, mikę (mica), dwutlenek tytanu (titanium dioxide), tlenek cynku (zinc oxide), tlenki żelaza (iron oxide) i inne pigmenty nadające barwę kosmetykom (oxide w nazwie). Revlon posiada te składniki, co prawda na samym końcu składu, ale jednak. Dlatego szukam godnego zastępcy dla Biodermy, bo de facto moje ulubione połączenie filtra i kolorówki  pozbawia krem funkcji ochronnych. Jednak mimo teoretycznej destabilizacji latem nie opaliłam się, skóra na twarzy nie uczuliła się na słońce, nie powstały żadne plamy posłoneczne. O piegach się nie wypowiem, bo jest ich taka masa, że jedna setka w tą czy w tamtą róznicy nie robi. Ale pewnikiem jest, iż piegi nie ściemniały.

Ze swojej strony polecam ten krem, naprawdę warto go przetestować.

Skład:
Water (Aqua),
Dicaprylyl Carbonate- emolient, nawilża, zmiękcza i wygładza naskórek poprzez tworzenie warstwy okluzyjnej
Octocrylene,-stabilny na temperaturę i promieniowanie UV filtr chemiczny, który odkłada się na skórze i absorbuje promienie słoneczne. Nie działa hormonalnie na organizm ludzki, tak jak inne chemiczne filtry przeciwsłoneczne. Jedyny filtr chemiczny, który jest tolerowany w kosmetykach naturalnych.
Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol- Tinosorb M- stablilizator Parsolu, fotostabilny filtr przeciwsłoneczny
Butyl Methoxydibenzoylmethane- Parsol- niestabilny filtr chemiczny
Tridecyl Salicylate- emolient o działaniu przeciwzapalnym, złuszczającym martwe komórki naskórka i przeciwłojotokowym
Tocopheryl Acetate- witamina E w formie estru, przeciwutleniacz
Ectoin-naturalna cząsteczka o działaniu ochronnym i nawilżającym otrzymywana z ekstremofilów
Mannitol- alkohol cukrowy,wykazuje dziłanie bakteriostatyczne, reguluje pracę gruczołów łojowych, nawilża. Aprobowany do stosowania w kosmetykach naturalnych
Xylitol- alkohol cukrowy
Rhamnose- zalicza się do prebiotyków,pozyskiwana z kwiatow uncarii substancja cukrowa Fructooligosaccharides-
Laminaria Ochroleuca Extract, -gatunek powszechnej algi bogatej w sole mineralne, alginiany, węglowodany. 
Glycolic Acid,-kwas glikolowy lub tzw. AHA - α-hydroksykwasy. Ma działanie złuszczające i wygładzające. 
Ginkgo Biloba Leaf Extract- Ekstrakt z liści miłorzębu japońskiego.Poprawia jędrność i elastyczność skóry, wzmacnia naczynia krwionośne. 
Dodecyl Gallate- naturalny przeciwutleniacz 
Decyl Glucoside- emulgator oraz łagodny odpowiednik  SLS-ów, charakteryzuje się łagodnym działaniem myjąco-oczyszczającym. 
C20-22 Alkyl Phosphate- emulgator 
C20-22 Alcohols- mieszanina alkoholi tłuszczowych, składnik konsystencjotwórczy, stabilizator emulsji 
Xanthan Gum-  zagęstnik, zwiększa lepkość preparatu 
Propylene Glycol- Humektant, zapobiega wysychaniu masy kosmetycznej przy ujściu butelki, tuby 
Citric Acid- kwas cytrynowy, wpływa na zwiększenie trwałości oraz stabilności 
Caprylic/Capric Triglyceride- emolient tłusty,substancja tłuszczowa, dzięki czemu ułatwia poślizg przy aplikacji preparatu, więc poprawia właściwości użytkowe. 
Sodium Hydroxide- Regulator pH 
Disodium Edta,-pełni funkcje stabilizatora, zapobiega zmianie barwy i zapachu kosmetyku 
Chlorphenesin -konserwator 
Phenoxyethanol-konserwator 
Fragrance (Parfum)


Odkrycie roku- lakier Wibo.


Korzystając z zakończonej już promocji - 40% w Rossmannie, kupiłam sobie lakier, na który wcześniej z pogardą patrzyłam. Pogarda nie była spowodowana ceną, ale urojonym przeświadczeniem o niemożliwości utrzymania się lakieru z niskiej półki cenowej na moich pazurkach. Zaufałam Essie i Opi, bo tylko one potrafiły utrzymać się dłużej niż dwa dni na moich paznokciach. Inglot odpryskiwał już w w dniu malowania. To była moja największa porażka. Ostatecznie stwierdziłam, że koniec z taniością, pozostaję wierna zwłaszcza Essie. W Rossmannie nie raz patrzyłam na Wibo, zwłaszcza po przeczytaniu pozytywnych opinii na blogach. Jakoś jednak nie podjęłam wyzwania i nie włożyłam żadnej buteleczki do mojego koszyka. Co ciekawe, bez wahania kupię lakier za 35-50 zł, ale zawsze żałuję tych 7 zł na tańszą wersję. Tym razem postanowiłam zaryzykować i w ten sposób stałam się właścicielką Wibo Glamour nails nr 2.





Na zdjęciach widzicie lakier po czterech dniach noszenia. Widać odrost, widać starte końcówki, ale odprysków nie widać! La, la, la :) Czyż to nie cudnie? Lakier, za który zapłaciłam 3,5 zł trzyma się na pazurkach lepiej niż Opi! Do tego zmywa się bezproblemowo. Troszkę się bałam, że te drobineczki nie będą tak łatwo chciały się odczepić od płytki. Jednak obawy okazały się bezpodstawne. Mam ochotę na inne kolory!





Kolorek idealnie pasuje do jesiennych klimatów. Śliczny jasny brązik, ze złotymi drobinkami, które prześlicznie się mienią w nielicznych promieniach słonecznych. Kocham ten odcień!

Na zdjęciach widzicie dwie warstwy Wibo + Essie good to go, do którego znów wróciłam.





Jedynie mam zastrzeżenia do pędzelka, jest wąziutki i niezbyt przyjemnie nakłada się nim warstwy lakieru. No cóż, jak już przyzwyczaiłam się do genialnych pędzelków od Essie, to teraz ciężko będzie mi znaleźć coś równie dobrego.Jednak biorąc pod uwagę grosze, które za niego zapłaciłam, jestem w stanie przymknąć oko na tę niedogodność.




Mam dziewczyny do was pewną prośbę. Chciałabym kupić mojej nastolatce pod choinkę zegarek w stylu Genevy. Złoty, z dużą tarczą, do którego ładnie będą pasować bransoletki w stylu Mokobelle. Zegarek max. do 70 zł. Możecie coś polecić?