Prezent od córeczki:)

Moja mała córeczka zachwyca się Pandorą tak samo jak ja. Postanowiła, że swoje oszczędności przeznaczy na prezent dla mamy. Tłumaczenie, że to jest bardzo drogi prezent jak na 9-cio latkę, nic nie dało. Uparła się, powiedziała, że to jej pieniążki i wyda je na prezent dla mnie. Naprawdę wzruszyła mnie. Oczywiście całą kwotę później mąż włozył jej do skarbonki, ale frajdę z kupowania miała niesamowitą. Tym bardziej, że nie wiedziałam co mi wybierze i miało to być ogromne zaskoczenie dla mnie:) Iphonem zrobiłam jej zdjęcie sprzed sklepu, bo nie pozwoliła wejść mi do środka. Czyż to nie urocze? :)


A oto co mi wybrała:







Bardzo mi się ten kotek podoba. Uwielbiam kociaki i Weronka trafiła idealnie. Ten mały koralik ma dla mnie największą wartość.

Christian Dior- Diorskin Nude Skin Glowing Makeup - blisko ideału

Szukanie idealnego podkładu, to jak szukanie Świętego Graala. Wydaje się nie mieć końca. Szukasz, krążysz, jesteś już o krok, prawie go już masz... i niestety znów okazuje się, że to tylko zwykły kielich. Nie ma mocy, nie czyni cudów. A właśnie cudów oczekuje się od podkładu. Przynajmniej ja mam takie wymagania. Ma sprawić, żebym z maszkarona przemieniła się w nie tyle łabędzia, ale osobę nie odstającą za bardzo od reszty ludzkości.

Moja cera ma humory. I do tego jaka żartobliwa jest! Jak ona lubi robić niespodzianki! Zazwyczaj obdarowuje mnie wielkim, czerwonym gulem. Upatruje sobie do tego odpowiedni czas, gdy wszystkie części ciała postanawiają się zmówić przeciwko mnie. Włosy, nogi i cera robią przed okresem wszystko, aby stan zewnętrzny odpowiadał mocno napiętemu stanowi wewnętrznemu. I naprawdę im się to udaje.

Właśnie w podkładzie szukam sprzymierzeńca, który pozwoli zakamuflować wszelkie zaczerwienienia, utrzyma cerę bez nadmiernego świecenia się przez może nie cały dzień, ale na pewno kilka godzin. Podkład nie może się warzyć, wchodzić w pory, zmarszczki i nie może zmieniać koloru.

Gdy do zakupów w Sephorze dostałam próbkę nowego podkładu Diora, pierwsze co pomyślałam, to że będzie masakrycznie ciemny. Każdy podkład w formie próbek jest dla mnie za ciemny. Ale co mi szkodzi wypróbować właściwości podkładu i pewnego dnia wymalowałam się tym gratisem.





Tak jak się spodziewałam podkład był za ciemny. Nieznacznie co prawda, ale był. Ale to jedyny minus jaki w nim widzę. Ten podkład jest dla mnie idealny, pomimo iż dość lekki. Bardzo, ale to bardzo go polubiłam. 

Miałam okazję dosyć długo go testować, bo ostatnio dość często znajdywałam go wśród gratisów dodawanych do zakupów w Sephorze. 

Moje wrażenia:
Podkład jest leciutki, ale bardzo dobrze kryje. Nie tworzy maski, skóra wygląda bardzo naturalnie i zdrowo. Przyzwyczajona do ciężkich kryjących podkładów, w szoku byłam widząc swoje odbicie w lustrze. Nie powiem, że wyglądałam jak milion dolarów, bo do tego przeszczep twarzy byłby konieczny, ale miło spoglądałam na to, co widziałam w lustrze.

Podkład:
  1. nie podkreśla suchych skórek,
  2. nie wchodzi w pory,
  3. dość długo trzyma mat
  4. nie warzy się,
  5. nie spływa z twarzy nawet po wysiłku fizycznym.

Mogłabym powiedzieć ideał. Mogłabym, ale tego nie zrobię, bo ma jedną, acz znaczącą bardzo wadę:
-do jasnej twarzy nie sposób dobrać koloru!

Nie jestem jakoś specjalnie bladolica, idealnym odcieniem dla mnie jest Revlon 150 Buff. Dior 020 jest ciutkę za ciemny i wydaje mi się, że nieco ciemnieje w ciągu dnia. Ale tylko odrobinkę. Natomiast odcień 010 to już inna bajka. Jasny jest, w opakowaniu wydaje się neutralny. Natomiast po nałożeniu na twarz, po chwili otrzymujemy śliczny odcień świnki. Podkład różowieje! Czegoś takiego jeszcze nie spotkałam. Wyglądałam po prostu strasznie!







Podobno odcień 023 jest jaśniejszy od 020 i zarazem ciemniejszy od 010. Mam zamiar przetestować go, ale na razie nie mogę nigdzie namierzyć testera. Jeśli go zdobędę, to na pewno zdam wam relację.

W podsumowaniu mogę zdecydowanie polecić ten podkład. Ma fantastyczne właściwości i jeśli uda wam się dobrać odpowiednio odcień do kolorytu waszej cery, powinnyście być zadowolone. Jednak ostrzegam, dla bladzioszków raczej się nie nadaje.

Niezawodny duet na Saharę pod pachami.

Jak przypomnę sobie czas walki z nadmiernym poceniem, to aż słabo mi się robi. Tyle kosmetyków przetestowanych, tyle sposobów naturalnych wypróbowanych, tyle stron internetowych przeczytanych i nic. Wciąż lało mi się spod pachy. Najgorzej było zimą, wystarczyło wejść do jakiegoś cieplejszego pomieszczenia i już byłam zlana potem. To były chwile, które wspominam niechętnie. Czułam skrępowanie, wstyd i bezradność. Jak dobrze, że już mam to za sobą.

A oto moi wybawiciele:


Antidral:



skład:

chlorek glinowy 10% -odpowiada za rozpad białek
gliceryna g-działanie łagodzące,
alkohol etylowy 96%- dezynfekcja 
woda oczyszczona- rozpuszczalnik

Swoją przygodę z aktywnymi antyperspirantami zaczęłam od Etiaxila. Po pierwszym użyciu myślałam, że oszaleję. Piekło mnie jak diabli, a zastosowałam się do instrukcji. Dokładnie osuszyłam skórę pod pachami i dopiero potem zaaplikowałam. Nic to nie dało, zaraz pobiegłam do łazienki zmyć to. Ukojenie od razu nie przyszło, ale z czasem było coraz lepiej. Jednak na drugi dzień zauważyłam małą poprawę. Nieco mniej się pociłam. Zachęcona efektem znów użyłam na noc. I znów po chwili poleciałam do łazienki szybciutko zmyć to paskudztwo. Po kilku użyciach odpuściłam sobie.Stwierdziłam, że nie dla mnie ten produkt. Kupiłam wersję przeznaczoną do skóry wrażliwej. Myślałam, że teraz będzie lepiej. Mylny błąd! Pieczenie w niczym nie ustępowało temu po zastosowaniu podstawowej wersji. Ale z czasem opracowałam własną metodę aplikacji. Nakładam go przed samym pójściem spać, gdy już zasypiam. Zanim zacznie mnie piec, już z reguły smacznie śpię. Nakładam cieniutką warstwę, toteż mniej pali. Niestety moja skóra jest bardzo wrażliwa i za każdym razem boleśnie sprzeciwia się nakładaniu każdego mocnego antyperspiranta. 

Zużyłam Etiaxil do końca i postanowiłam spróbować Antidrala. Jest zdecydowanie tańszy, więc jeśli by mi nie przypadł do gustu, bez większego żalu wyrzuciłabym go do śmieci.

Pierwsza aplikacja pozbawiła mnie złudzeń, że będzie mniej cierpienia. Piekło i tym razem. Ale moja metoda na śpiocha nie pozwala dojść do głosu odczuciom spod pachy. Rano dokładnie zmywam pozostałości. I na tydzień-dwa pocenie zdecydowanie jest ograniczone. Pomiędzy kolejnymi aplikacjami Antydrala stosuję Garnier Mineral. Przetestowałam masę kulkowych i spreyowych deodorantów, ale ten dla mnie jest najlepszy. Przez cały dzień czuję się świeżo sucho. Zdecydowanie wydłuża okres pomiędzy kolejnymi aplikacjami Antidrala.


Tych dwóch produktów nigdy nie zabraknie w mojej łazience:)

Szał wyprzedaży.

W Zarze przeważnie kupuję na wyprzedażach. Ceny potrafią naprawdę niskie pułapy osiągnąć. Wyjątek robię dla rzeczy, które bardzo, ale to bardzo mi się podobają. Albo muszę je zaraz mieć:)

Dzisiaj mój przedpokój po powrocie z łowów wyglądał tak:


 A tak prezentują się moje zakupki razem:)


Rzeczy w pośpiechu ułożone do zdjęcia. Zaraz potem pospiesznie je chowałam przed mężem. Lepiej pojedynczo je wyjmować:) Takie zestawienie mogłoby go z nóg zwalić:)

I teraz jeszcze czekam na cztery paczuszki i mam nadzieję, że szybko dojdą. Nie mogę się doczekać:)


Nowa dostawa z Yankee Candle

Wczoraj zamówienie złożyłam, a dziś już cieszę się moim prawie najulubieńszym zapachem- świeżo ścięte róże. Kupiłam duży słój i wosk. Do tego na próbę wzięłam Wosk Puszysty Ręcznik. Z opisu brzmi ciekawie. Zobaczymy jutro, jak pachnie. Dziś rozkoszuję się wonią róż. Przy okazji pokazuję podstawkę i klosz, które zamawiałam w grudniu. Pięknie wygląda zwłaszcza wieczorem. Rzuca ciepłe, nastrojowe światło.

Skorzystałam z promocji w sklepie Zapach Domu. -25% na wybrane produkty i darmowa dostawa kurierem już od 49 zł. Przecież nie mogłam nie skorzystać:)



Kolejny eksperyment. Tym razem drożdże :)

Zachęcona świetnymi efektami, jakie osiągnęłam dzięki spożywaniu siemienia lnianego, postanowiłam wraz z nowym rokiem rozpocząć kolejny, trzymiesięczny eksperyment. Tym razem będę pić drożdże. Dokładnie pierwszego stycznia wypiłam pierwszy kubek. Ostatni wypiję 31 marca.

Tym razem nie będę mierzyć przyrostu włosów, tylko będę dokumentować przebieg eksperymentu fotografiami. Myślę, że najlepiej jest przekonać się naocznie. Oprócz sporego przyrostu włosów liczę na ograniczenie wypadania. Co prawda, po zakończeniu doświadczenia z siemieniem, wypadanie znacznie się uspokoiło, ale chciałabym wzmocnić ten efekt.

Będę pić codziennie kubek drożdży. Taką porcję przygotuję z 1/3 kostki oraz gorącej wody. Po przestudzeniu raz dwa machnę, co by smród do mnie nie doszedł:)

Na zdjęciu aktualizacja moich włosów z 01.01.2013. Jak widać sporo podcięłam, co zdecydowanie im się przysłużyło. Wyglądają zdrowiej, mocniej i sprawiają wrażenie, że jest ich sporo:) Wreszcie zdecydowałam się na grzywkę. Mimo lęków i oporów poprosiłam fryzjerkę o ciachnięcie grzywy na prosto. I bardzo jestem zadowolona:)

Trzymajcie kciuki za wytrwałość i zapraszam na comiesięczne raporty:)



Najulubieńsza czerwień na pazurkach - Opi The Spy Who Loved Me

Jak mi bondowska kolekcja przypadła do gustu! Każdy kolor jest piękny i każdy  bardzo, ale to bardzo kocham! Ale jak nie kochać takich piękności. Popatrzcie na tą czerwień. Czyż to nie cudo wcielone!


Czerwień jest niesamowita! Taka żywa i pobudzająca. A zatopione w niej miliony złotych drobinek, jeszcze bardziej ją ożywiają. Lakier jest odrobinę żelowy, ale dwie warstwy wystarczą, aby całkowicie zakryć płytkę. Trzyma się naprawdę świetnie. Nowy rekord- 5 dni na pazurach! Gorąco polecam:)  


Lakier na końcówkach nieco się starł, ale zdjęcia robiłam na 3 dzień po pomalowaniu.



Oddać, nie oddać - Guerlain na wylocie:)

No i stało się! Zdrowy rozsądek wygrał. Jestem ostatnia osobą, która jest w stanie pozbyć się swoich drobiazgów. Z każdym jestem niesamowicie emocjonalnie związana i nie potrafię się z niczym rozstać:) Ale zauważyłam, że ciasno robi się na mojej komodzie, a kurz coraz grubszą warstwą odkłada się na pewnych przedmiotach.Więc...

Zastanawiam się nad sprzedażą Guerlaina. I to poważnie nad tym rozmyślam:)

Oto co zalega mi na półkach. Z jednej strony nie używam lub bardzo rzadko, z drugiej nie serce mi się ściska, gdy pomyślę o oddaniu nawet w dobre ręce:( Co robić?






Prawie pewna jestem odsprzedania 4seasons. Brązery, to jednak nie moja bajka. Mimo, że piękny, mimo, że matowy, to bardzo sporadycznie po niego sięgam. Zużycie określiłabym tak na 5%. Lepsze fotki dodam, gdy słonko się pokarze. Dziś tak strasznie ponuro u mnie.
Cena 160 zł.

Myślę, żeby oddać też Pućki:) Lubię je bardzo, ale również prawie wcale nie używam. Latem jakoś częściej ich używałam, ostatnio wcale. To jest połowa opakowania minus zużycie. Oczywiście z puszką.

Cena 80 zł




Najtrudniej rozstać mi się z Pszczółkami. Nie wiem dlaczego, bo użyłam ich maksymalnie 4 razy i to tylko na poliki. Ale są takie śliczne. Jeszcze nie jestem pewna, czy je oddam. To również jest połowa opakowania plus puszka.
Cena 100 zł.




Namyśliłam się, puszczam wszystko w świat:)

Więc gorąco zapraszam:)