Naturalny Filtr - John Masters Organics Suncare spf 30 - hit czy kit?


Ostatnio bardzo ciągnie mnie w stronę kosmetyków naturalnych. Unikam drogeryjnych produktów napakowanych chemią i silikonami z nadzieją, że natura okaże swą moc i uczyni mnie piękniejszą. A przynajmniej bardziej zadbaną:)

Część produktów bardzo mi odpowiada i mam przy nich zamiar pozostać, ciesząc się ich dobrodziejstwem. Z innymi niestety nie potrafię się dogadać i raczej porzucę zamiar ich dalszego testowania.

Filtrów  używam zawsze. Słabsze czy mocniejsze, ale wiernie towarzyszą mi od lat. Do piegów się przyzwyczaiłam:) Całe życie z nimi obcuję, zniknąć nie mają zamiaru, więc doszłam do wniosków, że trzeba je polubić. Natomiast plam posłonecznych nie cierpię. Bez filtrów moja twarz jest bardzo narażona na ich powstanie. Wolę zapobiegać, bo wiem jak długo trwa ich usuwanie. Kilka lat męczyłam się z plamą na czole. Na szczęście batalia zakończyła się pomyślnie i paskuda zniknęła.

Skusiłam się na filtrowego hiciora wśród ekomaniaczek. John Masters Organic- ileż ja się naczytałam o tym cudzie. Wreszcie kupiłam, stosuję. Czy stał się i dla mnie wybawieniem, o tym dalej:)



Zgodnie z trendami eko, krem został zamknięty w szklanym opakowaniu o aptecznej, brązowej barwie. Buteleczka dodatkowo znajdowała się w szarym kartoniku. Wszystko te szczegóły mają nam pokazać, że firma przestrzega zasad dbania o środowisko. Recykling, wspomnienia z apteki, kosmetyk naturalny... czyż to nie sprawia, że widzimy dany produkt bardziej ekologiczny, niż jest w rzeczywistości? O wiele łatwiej sięgnąć nam do portfela i wydać około 145 zł. Oczywiście zawsze możemy zapolować na wyprzedaż w Marionnaudzie (póki jeszcze jest:), ale nie zmienia to faktu, że firma sobie liczy słono za swoje produkty.

Sama butelka jest ciężka, ryzyko rozbicia w łazienkowe kafelki jest spore. Naprawdę nie lubię szkła w łazience, od razu mam wizje pokaleczonych, krwawiących stóp. Dlaczego producenci wciąż upierają się przy tym szkle. :/





Do samego kosmetyku dobieramy się za pomocą pompki, która dodatkowo jest zabezpieczona plastikową zakrętką. W pojemniku znajdziemy 59ml produktu. Przeważnie producenci filtry umieszczają w opakowaniach 30-40 ml, więc jest to plus dla JMO. Relatywnie cena jest wówczas niższa, jeśli spojrzymy okiem porównawczym. Co nie znaczy, że niska :)

Krem jest biały, niezbyt gęsty, ale za to bardzo treściwy. Oprócz filtrów mineralnych mamy tutaj aloes, jojoba, zieloną herbatę, masło Thea. Wszystko to sprawia, że pod sam filtr już nic więcej nie musimy nakładać, a nasza buzia nie odczuwa żadnego dyskomfortu, wręcz przeciwnie- kremik super  pielęgnuje. Moja twarz wygląda o niebo lepiej odkąd zaczęłam regularnie go stosować. Brak jakichkolwiek podrażnień, zaczerwienień, nie zauważyłam wysypu. Bardzo się obawiałam, że mnie wypryszczy, a tu taka niespodzianka. Jednak muszę napisać, że moja córa po posmarowaniu się tym minerałkiem, zrobiła się cała czerwona na twarzy. W jej przypadku nastąpiła porażka już po pierwszym zastosowaniu. No, ale ona ma bardzo wrażliwą skórę. Dla osób bardziej odpornych, to będzie bardzo miły produkt.





Po nałożeniu filtra na twarz uzyskujemy wygląd gejszy. Jest to jednak proces krótkotrwały i już po chwili wszystko ładnie się wchłonęło. Chciałabym napisać, że nieomal do matu, jednak w moim przypadku użycie określenia satynowy błysk, również jest nadużyciem. Świecę się jak wiadomo co i nic tego błysku nie jest w stanie zniwelować. Po nałożeniu podkładu w bardzo ostrożny sposób, żeby nie zetrzeć warstwy filtra, przez pewien czas buzia opanowuje nadmiar błysku. Jednak po góra dwóch godzinach mój nos, czoło i broda wyglądają jakbym jadła bez użycia rąk ogromną pajdę chleba posmarowaną smalcem. Co gorsza na pozostałych częściach twarzy podkład zaczyna się bardzo nieładnie ważyć. Wygląda to naprawdę nieciekawie.




Mam mieszaną cerę w kierunku tłustej, podejrzewam, że osoby o suchej skórze będą bardzo zadowolone z tego produktu, bo jego właściwości pielęgnacyjne w połączeniu z działaniem ochronnym są nie do przecenienia.

Myślę, że warto przetestować ten krem przed zakupem. W Marionnaudzie można zdobyć próbki. Jest to naprawdę godny polecenia produkt dla osób, które nie borykają się z przetłuszczającą cerą. Ja się poddaję. Zużyłam niecałe ¼ opakowania i już wiem, że nie polubimy się. Puszczam go w świat. Na razie ląduje na moim bazarku, a niebawem na Allegro. Ja i on- z tego miłości nie będzie:(

Skład:
Filtry mineralne: Titanium Dioxide 7,5%, Zinc Oxide 5,0%;
Aqua (Water), Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice,* Capric Caprylic Triglycerides, Ethyl Hexyl Palmitate, Glyceryl Stearate, Glycerin, Cetyl Alcohol, Jojoba Oil,* Shea Butter,* Panthenol, Tocopherol Acetate, Allantoin, Sodium Pca, Green Tea Extract,* Magnesium Aluminum Silicate, Hyaluronic Acid, Calendula Extract,* Ethyl Hexyl Glycerin, Benzyl Alcohol

8 komentarzy:

  1. Mam skórę suchą i krem ogromnie mi odpowiada - nawilża, odżywia, chroni, nie klei się. Geniusz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę dopasowania. Niestety dla mnie to porażka.

      Usuń
  2. Ja go całkiem lubię, choć nie używam filtrów na co dzień :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja mam tłustą cerę. z tego, co piszesz, kosmetyk by się dla mnie nie nadawał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze możesz spróbować z próbką, ale nie liczyłabym na komaptybilność z kremem.

      Usuń
  4. Może Twoja córka jest uczulona na aloes? Sama nie mogę używać kosmetyków z tym składnikiem.

    Szkoda, że ten specyfik nie współgra z Twoją cerą. Od dwóch lat używam kremu tonującego SPF 50+ Eco Cosmetics. Produkt należy do tłuściochów, ale puder bambusowy świetnie z nim współpracuje, więc na razie nie przewiduję rozstania;)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze:) Każdy czytam i biorę sobie do serca:)