Ostatnio bardzo ciągnie mnie w
stronę kosmetyków naturalnych. Unikam drogeryjnych produktów napakowanych
chemią i silikonami z nadzieją, że natura okaże swą moc i uczyni mnie piękniejszą.
A przynajmniej bardziej zadbaną:)
Część produktów bardzo mi odpowiada
i mam przy nich zamiar pozostać, ciesząc się ich dobrodziejstwem. Z innymi
niestety nie potrafię się dogadać i raczej porzucę zamiar ich dalszego
testowania.
Filtrów używam zawsze. Słabsze czy mocniejsze, ale
wiernie towarzyszą mi od lat. Do piegów się przyzwyczaiłam:) Całe życie z nimi
obcuję, zniknąć nie mają zamiaru, więc doszłam do wniosków, że trzeba je
polubić. Natomiast plam posłonecznych nie cierpię. Bez filtrów moja twarz jest
bardzo narażona na ich powstanie. Wolę zapobiegać, bo wiem jak długo trwa ich
usuwanie. Kilka lat męczyłam się z plamą na czole. Na szczęście batalia
zakończyła się pomyślnie i paskuda zniknęła.
Skusiłam się na filtrowego hiciora
wśród ekomaniaczek. John Masters Organic- ileż ja się naczytałam o tym
cudzie. Wreszcie kupiłam, stosuję. Czy stał się i dla mnie wybawieniem, o tym
dalej:)
Zgodnie z trendami eko, krem został
zamknięty w szklanym opakowaniu o aptecznej, brązowej barwie. Buteleczka
dodatkowo znajdowała się w szarym kartoniku. Wszystko te szczegóły mają nam
pokazać, że firma przestrzega zasad dbania o środowisko. Recykling, wspomnienia
z apteki, kosmetyk naturalny... czyż to nie sprawia, że widzimy dany produkt
bardziej ekologiczny, niż jest w rzeczywistości? O wiele łatwiej sięgnąć nam do
portfela i wydać około 145 zł. Oczywiście zawsze możemy zapolować na wyprzedaż
w Marionnaudzie (póki jeszcze jest:), ale nie zmienia to faktu, że firma sobie
liczy słono za swoje produkty.
Sama butelka jest ciężka, ryzyko
rozbicia w łazienkowe kafelki jest spore. Naprawdę nie lubię szkła w łazience,
od razu mam wizje pokaleczonych, krwawiących stóp. Dlaczego producenci wciąż
upierają się przy tym szkle. :/
Do samego kosmetyku dobieramy się za
pomocą pompki, która dodatkowo jest zabezpieczona plastikową zakrętką. W
pojemniku znajdziemy 59ml produktu. Przeważnie producenci filtry umieszczają w
opakowaniach 30-40 ml, więc jest to plus dla JMO. Relatywnie cena jest wówczas
niższa, jeśli spojrzymy okiem porównawczym. Co nie znaczy, że niska :)
Krem jest biały, niezbyt gęsty, ale
za to bardzo treściwy. Oprócz filtrów mineralnych mamy tutaj aloes, jojoba,
zieloną herbatę, masło Thea. Wszystko to sprawia, że pod sam filtr już nic
więcej nie musimy nakładać, a nasza buzia nie odczuwa żadnego dyskomfortu, wręcz
przeciwnie- kremik super pielęgnuje.
Moja twarz wygląda o niebo lepiej odkąd zaczęłam regularnie go stosować. Brak
jakichkolwiek podrażnień, zaczerwienień, nie zauważyłam wysypu. Bardzo się
obawiałam, że mnie wypryszczy, a tu taka niespodzianka. Jednak muszę napisać,
że moja córa po posmarowaniu się tym minerałkiem, zrobiła się cała czerwona na
twarzy. W jej przypadku nastąpiła porażka już po pierwszym zastosowaniu. No,
ale ona ma bardzo wrażliwą skórę. Dla osób bardziej odpornych, to będzie bardzo
miły produkt.
Po nałożeniu filtra na twarz
uzyskujemy wygląd gejszy. Jest to jednak proces krótkotrwały i już po chwili
wszystko ładnie się wchłonęło. Chciałabym napisać, że nieomal do matu, jednak w
moim przypadku użycie określenia satynowy błysk, również jest nadużyciem.
Świecę się jak wiadomo co i nic tego błysku nie jest w stanie zniwelować. Po
nałożeniu podkładu w bardzo ostrożny sposób, żeby nie zetrzeć warstwy filtra,
przez pewien czas buzia opanowuje nadmiar błysku. Jednak po góra dwóch
godzinach mój nos, czoło i broda wyglądają jakbym jadła bez użycia rąk ogromną
pajdę chleba posmarowaną smalcem. Co gorsza na pozostałych częściach twarzy
podkład zaczyna się bardzo nieładnie ważyć. Wygląda to naprawdę nieciekawie.
Mam mieszaną cerę w kierunku
tłustej, podejrzewam, że osoby o suchej skórze będą bardzo zadowolone z tego
produktu, bo jego właściwości pielęgnacyjne w połączeniu z działaniem ochronnym
są nie do przecenienia.
Myślę, że warto przetestować ten
krem przed zakupem. W Marionnaudzie można zdobyć próbki. Jest to naprawdę godny
polecenia produkt dla osób, które nie borykają się z przetłuszczającą cerą. Ja
się poddaję. Zużyłam niecałe ¼ opakowania i już wiem, że nie polubimy się.
Puszczam go w świat. Na razie ląduje na moim bazarku, a niebawem na Allegro. Ja
i on- z tego miłości nie będzie:(
Skład:
Filtry mineralne: Titanium Dioxide 7,5%, Zinc Oxide
5,0%;
Aqua (Water), Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice,* Capric Caprylic Triglycerides, Ethyl Hexyl Palmitate, Glyceryl Stearate, Glycerin, Cetyl Alcohol, Jojoba Oil,* Shea Butter,* Panthenol, Tocopherol Acetate, Allantoin, Sodium Pca, Green Tea Extract,* Magnesium Aluminum Silicate, Hyaluronic Acid, Calendula Extract,* Ethyl Hexyl Glycerin, Benzyl Alcohol
Aqua (Water), Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice,* Capric Caprylic Triglycerides, Ethyl Hexyl Palmitate, Glyceryl Stearate, Glycerin, Cetyl Alcohol, Jojoba Oil,* Shea Butter,* Panthenol, Tocopherol Acetate, Allantoin, Sodium Pca, Green Tea Extract,* Magnesium Aluminum Silicate, Hyaluronic Acid, Calendula Extract,* Ethyl Hexyl Glycerin, Benzyl Alcohol
Mam skórę suchą i krem ogromnie mi odpowiada - nawilża, odżywia, chroni, nie klei się. Geniusz!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę dopasowania. Niestety dla mnie to porażka.
UsuńJa go całkiem lubię, choć nie używam filtrów na co dzień :)
OdpowiedzUsuńA ja odwrotnie:)
Usuńja mam tłustą cerę. z tego, co piszesz, kosmetyk by się dla mnie nie nadawał...
OdpowiedzUsuńZawsze możesz spróbować z próbką, ale nie liczyłabym na komaptybilność z kremem.
UsuńMoże Twoja córka jest uczulona na aloes? Sama nie mogę używać kosmetyków z tym składnikiem.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ten specyfik nie współgra z Twoją cerą. Od dwóch lat używam kremu tonującego SPF 50+ Eco Cosmetics. Produkt należy do tłuściochów, ale puder bambusowy świetnie z nim współpracuje, więc na razie nie przewiduję rozstania;)
fajnie tutaj u Ciebie :)
OdpowiedzUsuń