Dziewczyny lubią brąz, a Guerlain o tym wie:) Guerlain 4 seasons 02 brunettes


Moje najnowsze odkrycie, a  zarazem najnowsza kosmetyczna miłość trafiła do mnie przez przypadek. Odłożyłam sobie ten kosmetyk w Marionnaudzie na wyprzedaży 50%, ale najpierw z myślą o innych wizażankach. Sama do tej pory nie przepadałam za pudrami brązującymi. Polubiłam Hoolę i uważałam go za ideał, ale stosowałam raczej rzadko. Zeszłoroczna Terra Inca powędrowała szybciutko w świat. O wiele bardziej kocham róże i makijaż bez nich jest teraz dla mnie obowiązkiem i zarazem przyjemnością. No kto by pomyślał, że zapałam taką miłością do Guerlain 4 seasons. A jednak:)





Opakowanie jest po prostu cudne, ale niestety ciężkie. Idealnie mieści się w dłoni. Dodatkowo zaopatrzone jest w welurowy ochraniacz. Dzięki temu te cudne dla oka wspaniałości pozostaną długo w tak idealnym stanie. Niestety materiał, z którego wykonano ochraniacz przyciaga wszelkie kłaczki jak magnes. Mam jasnego kota, co widać już na zdjęciu powyżej:)




Po otwarciu poczułam ubóstwiaby przeze mnie zapach, charakterystyczny dla guerlainowskich produktów. Jestem normalnie od niego uzależniona:) Czasem po prostu otwieram puder czy meteorki i wącham. 

Opakowanie zaopatrzone jest w duże lusterko, w ciągu dnia możemy rzucić okiem, czy wszystko wyglada jak należy. Jedynie możemy rzucić okiem, bo o poprawce nie ma co marzyć. No chyba, że nosimy pędzel do brązera w torebce. Guerlain niestety nie dołączył takiego do tego pudru. A szkoda, bo czasem trzeba poratować się i wtedy nawet maleńki pedzelek jest dobry.




Puder składa się z czterech części- odpowiadającym porom roku. Dzięki temu mamy możliwość decydowania o intensywności nałożonego kosmetyku. Możemy jaśniejsze odcienie nałożyć na całą twarz, a ciemniejszymi wymodelować kontury. Puder jest całkowicie matowy. I chwała mu za to! Osiągamy dzięki temu bardzo naturalny efekt opalenizny. Kolorki są całkowicie brązowe, pozbawione choćby nuty różu czy pomarańczy. Puder świetnie się blenduje. Raczej nie ma szans, żeby zrobić plamy. Oczywiście należy zachować umiar w dozowaniu, choć zawsze kusi myśl, żeby jeszcze tylko raz musnąć pędzlem twarz. Twarz wygląda promiennie i zdrowo, jak po udanych wakacjach:)




Do swatchy nałożyłam sporo kosmetyku, dlatego kolorki są tak intensywne. Chciałam pokazać różnicę pomiędzy poszczególnymi odcieniami. Jak widać przechodzą one z jednego w drugi bardzo płynnie. Kolejny jest nieznacznie ciemniejszy od poprzedniego.  




Z lampą



bez lampy

8 komentarzy:

  1. jestem ciekawa jak prezentuje się na buzi. Z tego co widzę to bardzo fajny produkt :)
    zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na buzi jeszcze piękniej. Ja dopiero zaczęłam moją przygodę z nim, więc dopiero się uczę:) Ale może jutro dam zdjęcia na mojej facjacie:)

      Usuń
  2. Świetne swatche!
    Przystojniak z niego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ma bardzo ładne kolorki:) Na pewno będzie Ci służyć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. śliczny jest i cieszę się z niego jak dziecko:)

      Usuń
  4. nie znalam go ale juz sie napalilam na niego:) i zieje z zazdrosci ze go juz posiadasz
    obserwuje i bedzie mi milo jak mnie rowniez zaobserwujesz
    pozdrawia

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak wykończę moje bronzery, możliwe, że się skuszę na Seasons.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze:) Każdy czytam i biorę sobie do serca:)