Będąc dziś w Douglasie podeszłam do stoiska z perfumami, wzrok zatrzymał się na Dune... Psiknęłam się na nadgarstek... Nie była to miłość od pierwszego powąchania:), ale dojrzała wraz z upływem czasu. Pokochałam ten zapach miłością bezgraniczną. Czuję, że sobie jesteśmy pisani.
Czuję się bezpieczna otulona Dune, jest mi ciepło i miło. Jest nienachalny, dyskretny, ale cały czas wiem, że jest tuż obok. Otula mnie jak delikatny muślin, a w sumie jak jego kilka warstw. Im nadgarstek dłużej pozostaje w oddaleniu od nosa, tym bardziej pragnę unieść go do góry, by znów poczuć tę woń, a wraz z nią szczęście i spokój...
Opakowanie bardzo mi się podoba. Kojarzy mi się z rozpalonym słońcem w południe na bezwietrznej plaży. Jest tak parno, duszno i jest Dune.
Na Wizażu będę musiała zorganizować rozbiórkę tego zapachu. Na pewno znajdą się chętne, by w nim się unurzać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze:) Każdy czytam i biorę sobie do serca:)